poniedziałek, 19 grudnia 2011

WPADKI, INSPIRACJE, TRIKI, EKSPERYMENTY…czyli o tym jak zepsułam i naprawiłam ROSÓŁ

Pomyślałam sobie tak – fajnie byłoby wprowadzić DZIAŁ WPADKOWY tutaj.
Osobiście, czytając różne blogi kulinarne, nawet te najbardziej ulubione, nie mogę wyzbyć się pewnego uczucia. Takiego delikatnego, kłującego pstryczka… ;)
No bo jak to tak?! Dlaczego im (tym gotującym i piszącym) zawsze się wszystko tak pięknie udaje?
Dlaczego jest takie równiutkie / soczyste / kolorowe / zwarte / kremowe / pięknie wyrośnięte / równo przyrumienione…. ?!
I jakim cudem udaje im się zawsze to tak pięknie i apetycznie sfotografować?! :D
A mi się nie zawsze udaje. Ciągle próbuję nowych rzeczy i często, a na pewno częściej niż bym chciała, jestem niezadowolona z pierwszego efektu. Nie wspominając już o zdjęciach (z racji stylu życia, prawie zawsze robionych przy sztucznym świetle), które nie raz dyskwalifikowały smaczne danie z pojawienia się na blogu.
No ale co z tego! Przecież takie błędy i sposoby z nich wybrnięcia też są ciekawe. A jakże cenna to wiedza. Najlepiej uczyć się wszak na cudzych błędach :).
A i samopoczucie lekko połechtane, bo nie tylko mi nie zawsze wychodzi dzieło sztuki za pierwszym podejściem.
Prawda to?? Wydaje mi się, że tak.
Od dziś więc, moi mili, będę się z Wami dzieliła również moimi małymi wpadkami. Uczcie się na moich niepowodzeniach, podziwiajcie nieudane fotki (uważam, że większość jest takich ale się ciągle uczę :)), a może coś Was zainspiruje i na bazie porażki powstanie dzieło sztuki….
Podoba mi się ta myśl. Ja chciałabym czytać również o takich rzeczach.
Proszę Państwa, naszą pule wpadkową otwierają – ROSÓŁ oraz ŁÓSOŚ!


Żeby nie było nieporozumień, na początku musze zaznaczyć, że oba dania wyszły pyszne.
Zresztą z kulinarnymi wpadkami zazwyczaj tak bywa, że wychodzą pyszne tylko nie zawsze wyjściowe :).
To właśnie spotkało mój ROSÓŁ…

Rosół najbardziej lubię mieszany, wołowo – drobiowy. Trzymając się klasycznego, rodzinnego przepisu, zimną wodą zalałam mięso, postawiłam na ogniu, pogotowałam chwilę (ok. 30 min.), zrumieniłam cebulę, wrzuciłam do mięsnego wywaru wraz z resztą „włoszczyzny”… no standard :).
Pech jednak chciał, że równolegle do całego procesu w telewizji leciało coś niezmiernie interesującego ( :D pewnie jakiś serial) i nie przypilnowałam zupy należycie.
Ogień był za mocny, bulgotanie dalekie od pożądanego pyrkania, czy jak to mówią „mrugania”… Rosół opanowały szumowiny!
Mętny rosół, nawet jeżeli jest pysznym rosołem, rosołem gotowanym długo, rosołem treściwym i esencjonalnym, nie jest niestety rosołem zadowalającym.
Musi być klarowny! W innym przypadku to wstyd. A jak tu podać talerz wstydu babci na obiad??
Na szczęście jest pewien sposób, który od pokoleń ratuje godność zdesperowanych gospodyń domowych w takich wypadkach – KLAROWANIE ROSOŁU ZA POMOCĄ UBITEGO BIAŁKA!
Oto krótki samouczek:
1 – Odcedzamy zupę z jarzyn i miesa
2 – Bierzemy jedno jajko i odzielamy żółtko od białka (jak gotowaliśmy porcję dla wojska może być stosunkowo więcej jajek :))

3 – Ubijamy sztywna pianę z białka

4 – Podgrzewamy rosół i jak już będzie bardzo gorący wlewamy pianę

5 – Natychmiast, energicznie, najlepiej za pomocą metalowej trzepaczki bełtamy białko z rosołem, Az się lekko zetnie

6 – Zostawiamy całość na chwilę w spokoju, obserwując czy zupa oddziela się ładnie od białka z szumowinami. Białko powinno pozlepiać wredne zanieczyszczenia.

7 – Przygotowujemy sitko z bardzo, ale to bardzo drobnymi oczkami. Jeżeli takiego nie posiadamy, posłużmy się gazą (w ostateczności – mój przypadek :) – ściereczką). Przecedzamy zupę przez sitko.

8 – Po przecedzeniu uzyskujemy piękny, klarowny rosół, o niezmienionym nawet w najdrobniejszym stopniu smaku, a wszystkie szumowiny wraz z białkiem zostają nam na sitku.

Voila! Można częstować babcię :). Jesteśmy uratowani.

Ponieważ z tego pierwszego wpadkowego posta, zrobiła się całkiem pokaźnych rozmiarów rozprawa, ŁOSOSIA zostawiam sobie na next time. Przyda się, kiedy znowu nie będę miała weny do pisania ;).
Pozdrawiam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz