Ten dżem, czy jak go nazywa autorka pierwotnego przepisu
Nigella Lawson – galaretka, robiłam już dwa razy. Sprawdził się cudownie jako dodatek do… no
właśnie, prawie wszystkiego :D. Ale najlepiej współgra z pasztetami, serami –
twardymi, żółtymi i tymi pleśniowymi, z oscypkiem na ciepło i z mięsami na
zimno…. czyli z wszystkim tym, czym raczyć będziemy się przy okazji
zbliżających się świąt!
Pierwszy raz zrobiłam parę słoiczków przed świętami Bożego
Narodzenia, drugi raz w walentynkowym prezencie dla koleżanek.
Pierwszy raz był zgodny z pierwotnymi wskazówkami Mistrzyni,
drugi raz wedle własnego smaku i inwencji twórczej (podyktowanej koniecznością
reagowania na braki w sklepie).
I powiem Wam, że ten dżem ze szczyptą inwencji własnej
smakował mi bardziej. Na niego więc przepis Wam zapodaję :D.
Za moją wersją jednak przemawia jeszcze fakt, że Nigellowemu
dżemowi sprzyja leżakowanie miesięczne co najmniej (nabiera mocy), mój można konsumować
już zaraz po wystudzeniu.